Odosobnienie na Nowy Rok
Kilka dni zimowego odosobnienia – tego potrzebowałem, by zacząć rok z większym spokojem, ugruntowaniem, dystansem. Każdy taki wyjazd traktuję jako cenny prezent dla samego siebie. Wyłączam telefon, nie zabieram ze sobą książek, co jest dla mnie większym wyrzeczeniem. Daję sobie czas. Czas niezaplanowany, swobodny, lekki. Wędruję, ile chcę, śpię, ile chcę, przyrządzam jedzenie, kiedy jestem głodny. Pozwalam wybrzmieć nudzie, niepokojowi, wewnętrznemu poganiaczowi, który chce, bym się czymś zajął. Najlepiej czymś pożytecznym. Przychodzą i odchodzą różne fazy, rozmaite uczucia, natłok myśli nasila się i zmniejsza. I tak z każdym dniem odsłania się coś nowego, zwykle dość nagle, z zaskoczenia. Odczucie zakorzenienia w naturze, wdzięczność za życie, za sprawność ciała, za bycie otwartym na takie doznania. Szczególnie po zmierzchu, gdy chodziłem przez śnieżną i zupełnie pustą dolinę, w nagłym zatrzymaniu, na skraju rozległej łąki, gdy pozwoliłem sobie po prostu stać, być, wsłuchać się w wiatr, w szum strumienia – w takim chwilach przychodzi nagroda, odczucie poza słowami.
I teraz, gdy spisuję te refleksje przypomina mi się postać chińskiego poety-pustelnika Han Shana sprzed ponad tysiąca lat. Sięgam po tomik jego wierszy i znajduję na przykład taki:
Zielona woda w płynącym strumieniu,
biała bije z krystalicznego źródła.
Księżyc Han Shana jest jak kwiat, tak samo biały…
Tak najciemniejszy sekret duch sam rozświetla:
Wpatruj się w pustkę, po krańce ziemi…
Jesteś sam, ze wszystkim w sobie.