Zimowa wędrówka
Od ponad godziny idę grzbietem wzgórza. Wszystko zasypane, gdzieś tutaj wiedzie polna droga, ale nie widać żadnych śladów. Wokół mnie rozległa pustka, łagodne, białe stoki Beskidu Niskiego, szare niebo.
Pamiętam tę drogę z letniej wędrówki sprzed lat, wiem, że muszę dotrzeć do odległej ściany lasu, obejść go od północnej strony cały czas trzymając się szczytowej grani, a potem dotrę już do oznakowanego palikami szlaku do Komańczy. To będzie łącznie kilkanaście kilometrów. Cisza jest absolutna, tylko skrzypienie śniegu pod butami i szuranie rękawów kurtki. Często mijam ślady zwierząt, niektóre bardzo głębokie. Wczoraj widziałem w okolicy spore stado jeleni, innym razem łanie. Ktoś mówił mi, że gdzieś w tych stronach znajduje się niedźwiedzia gawra. Mam nadzieję, że nie będę miał z nim spotkania, na wszelki wypadek co jakiś czas pogwizduję, i coś wołam, tak jak mnie instruowano, żeby nie zaskoczyć zwierzęcia. Dochodzę do lasu, tutaj nawiało jeszcze więcej śniegu, z każdym krokiem zapadam się prawie po kolana. Wzmaga się wiatr, więc otulam się szczelniej szalikiem i mocniej związuję kaptur. Siłą rzeczy idę teraz bardzo powoli. Aż docieram do wysokich pryzm siana, rolnicy nie zdążyli zwieść go przed jesiennymi deszczami, i tak już zostało. Kryję się od wiatru za jedną z nich i opieram o nią. Cisza, spokój i bezmiar przestrzeni. Wyobrażam sobie, że to jakaś kraina dalekiej Północy. Chłonę tę chwilę, nasycam, jakbym chciał zrobić zapasy na potem. Zapasy energii na powrót do miasta, do zgiełku i ruchu.
Teraz jestem tu całkiem sam, w ciszy. Prawdziwie męska wędrówka.