Przymus bycia zajętym
Na poniedziałkowym spotkaniu Męskiego Kręgu pojawił się wątek przyzwyczajenia do życia w ciągłym napięciu i dyskomfortu, który pojawia się, gdy ono znika. Kilka osób dzieliło się swoimi doświadczeniami związanymi z trudnością odpoczywania. Paradoksalnie okazuje się, że ten wymarzony moment, kiedy możemy nic nie robić, swobodnie korzystać z czasu bez presji i zewnętrznego przymusu, jest dla wielu trudny do zniesienia. Szukają okazji i wymówek, żeby tylko znaleźć sobie jakieś zajęcie. Najgorsze, co może ich spotkać, to nuda.
Z czego to wynika? Być może z lęku przed spotkaniem z samym sobą, ze swoimi myślami i uczuciami. Łatwiej zagłuszać je ciągłą aktywnością. Myślimy, że biegniemy za czymś, a często w rzeczywistości uciekamy od czegoś. Tymczasem to, przed czym pragniemy uciec, wciąż nas goni i przeczuwamy, że nie da się od tego trwale uwolnić. Chyba, że zdecydujemy się odwrócić i spojrzeć mu w oczy. Do tego jednak potrzeba zaniechania pośpiechu, wewnętrznego rozluźnienia, obdarzenia siebie samego uwagą. Potrzeba czasu.
Chwile, gdy pozwolimy sobie na nicnierobienie, wyjdziemy na jakiś czas z kołowrotu obowiązków, zadań i celów do zrealizowania, mogą okazać się niezwykle cenne. To wtedy możemy lepiej zobaczyć, kim naprawdę jesteśmy, czego pragniemy i co nam w życiu nie służy. Możemy również odczuć dyskomfort związany z pewnymi sferami naszego życia i w rezultacie podjąć się zmiany. Te chwile uwalniają nas od konieczności gonitwy, bo widzimy, jak cudownie jest się zatrzymać. Ten proces wyhamowania bywa niełatwy, ale przynosi owoce, które pomagają żyć pełniej i bardzie świadomie.
Jeśli chcesz tego spróbować, zapraszam Cię na warsztat wyciszenia „Usłysz siebie”.